poniedziałek, 27 czerwca 2016

Od Hyou

Huh, może ten pomysł z rozbieraniem się nie był zbyt dobry... to mogło zakończyć się troszkę lepiej niż zwykle. No ale co, przecież mnie znali i ich to nie zaskakiwało, to Raphael jest kretynem. Jednak sądzę, że nawet mimo naszych wygłupów, Leo długo nie potrafił się gniewać, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Zwykle po prostu łapał się za głowę i obdarowywał nas srogim spojrzeniem. Kiedy naukowcy wydali naszemu kapitanowi rozkaz, wzięli się za mnie: kazali się ubrać w specjalny kostium, który z resztą nie był taki wygodny na jaki z początku wyglądał. Wyszłam jak poparzona z szatni, skacząc od miejsca do miejsca. Próbowałam daremnie ułożyć na sobie strój, który coraz bardziej opijał mnie w najmniej spodziewanych miejscach. Gdy się z nim uporałam, wzrokiem powędrowałam w stronę swojej właśnie rozgrzewającej się drużyny. Po co rozgrzewka, jak można od razu zacząć walczyć? Hmm... swoją drogą pomysł naukowców, że mamy walczyć przeciwko sobie bardzo mi się nie podobał i mimo wszystko popierałam drużynę w tej kwestii. O wiele lepiej jest uczyć się niezbędnej dla nas współpracy. Tak czy inaczej, nawet gdybym chciała, nie mogłabym się postawić naukowcom. W związku z tym szybko została przydzielona mi druga osoba, jaką był Yukimaru. Spośród mojego całego teamu, to właśnie z nim wolałam się nie konfrontować. I nie chodzi tu o umiejętności, a o to, że traktuję go jak brata, w dodatku trochę inaczej niż Leo czy Raphaela (no o nim to w ogóle nie wspomnę). No ale poza tym... może być niezła zabawa. Uśmiechnęłam się pod nosem, wyciągając zza pleców wcześniej przygotowany smukły łuk. Runy przez chwilę zaświeciły jasnym blaskiem, po czym ponownie przybrały postać małych, ledwo widocznych wcięć w drewnie.
– Ale co, mam w ciebie strzelać? – zdziwiona uniosłam brwi. Odruchowo spojrzałam w stronę reszty. Wszyscy uaktywniali swoje Arcany, wymierzając ataki prosto w osoby stojące przed. – A to nie jest trochę niebezpieczne? – mimo wyraźnych dowodów, to co wymyślili naukowcy wciąż zmuszało do refleksji.
– Nie podoba mi się to – po dłuższym czasie oznajmił, nic nie robiąc.
Tym gestem także dał mi do zrozumienia, że nie zamierza walczyć. No cóż, ja również nie miałam chęci i kompletnie nie podobała mi się ta sytuacja. Tymczasem, druga drużyna Sigm tańczyła tak, jak im zagrano. Okładali się atakami dokładnie sprawiając wrażenie, że nigdy się nie poznali... Heej, to była drużyna! Naprawdę potrafią się wczuć... Po jakimś czasie naukowcy opuścili arenę, ale zapewne będą nas w jakiś sposób obserwować. Mimo to większość czasu spędziliśmy razem z Yukimaru i Raphael'em na debatowaniu, mniej na same testowanie swoich umiejętności, co i tak przychodziło nam bardzo opornie. W końcu naszą uwagę przykuł spokojnie nadchodzący Leo z rękami w kieszeni. Rozglądał się po całej arenie.
– Co tak długo, Kicia? – od razu z uśmiechem zaczepił go Rafa.
– Problem z... – zaczął niepewnie – z Alfą – machnął obojętnie dłoniom i raczej nie chciał powiedzieć nic więcej. Zrobił to, co mu kazano. Chociaż, przykładowo dla mnie, byłaby to znakomita szansa na ucieczkę.
– Nie mam pojęcia, co kombinują naukowcy – dołożył Yukimaru, opierając się o zimny, kamienny blok. – Ale ich działania jedynie mijają się z celem.
Od kiedy tu przyszliśmy minęło dokładnie trzy godziny, a zauważmy, że u naszego gospodarza Raphael'a również spędziliśmy dużo czasu. Cóż, niedługo czas się zbierać. I skutecznie umożliwił nam to donośny, szumiący głos naukowca ukryty w tych śmiesznych urządzeniach przymocowanych do ścian: głośnikach.
– Trening zakończony. Wszystkich proszę o pojawienie się w ośrodku.
Przebranie się i poddanie badaniom było tylko formalnością, a w praktyce zajęło nam to kolejną godzinę.
To był zdecydowanie ciężki dzień, który wymagał od nas nie tylko wytrwałości, ale także poświęcenia. I mimo że byłam ogromnym leniem, podporządkowałam się wszystkim rozkazom, o ile poparł je Leo, który z resztą wcześniej znikł na co najmniej pół treningu. No nieźle. Na początku chciałam zacząć go szukać... może coś mu się stało, słyszałam strzały, ale ostatecznie Yukimaru mnie powstrzymał, zanim zrobiliby to sami naukowcy. Generalnie miałam do naszego kapitana kredyt zaufania, ale czasami nawet najsilniejsza jednostka pada... Najważniejsze było jednak to, że teraz jest teraz, a Leo stoi obok nas w drodze do domów. Każdy mieszkał wzdłuż chodnika, więc dotarcie nie było zbyt problematyczne. Trening trwał dość długo, dlatego chwili naszej wędrówki towarzyszył łysy, wielki księżyc oświetlający ciemne, spowite mrokiem niebo. Wiatr delikatnie hulał, unosząc nieudolnie moje długie, białe włosy ku górze. Na rękach miałam gęsią skórkę.
– Heej, nie spieszcie się tak! – rzuciłam nagle, wskakując pomiędzy Raphaela a Leo. Właśnie oni byli w tej chwili najbliżej mnie, mimo że powoli dąsałam się w tyle. – Włączmy sobie jakiś film! To był wykańczający dzień, przydałaby się chwila relaksu – położyłam ręce na ich ramiona. Byli wysocy, więc to sprawiało mi trochę problemów. W trakcie wypowiadania ostatniego słowa,  zachęcająco rozmasowałam ich spięte mięśnie w okolicach barków. Nie przyjmowałam odmów. Nie wmówią mi, że są zbyt zmęczeni na to, by trzymać oczy otwarte. A ja oczywiście potrafię być niewygodna, jeśli chodzi o moje zachcianki.

< Raphael/Leo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz