wtorek, 4 października 2016

Od Hazel - Do Riruki

Poczułam ciepło na zamkniętych powiekach, a do moich zamkniętych oczu zaczęło przebijać się jasne światło. Nowy dzień wstawał za oknem, kiedy wystawiałam stopy poza krawędź cieplutkiej kołdry. Zetknięcie wrażliwej skóry z zimnem paneli jest dość nieprzyjemnym doświadczeniem, aczkolwiek powoduje to u mnie całkowite przebudzenie. Ruszyłam ku łazience, pierwszy przystanek podczas codziennej podróży przez życie. Po drodze rozciągnęłam się poprzez wyciągnięcie ramion wysoko w górę. Ziewnęłam i zabrałam za poranną toaletę. Kiedy wyglądałam już jak człowiek, a nie potwór z odległej krainy łóżka, zabrałam się za śniadanie. Przygotowałam tosty, umyłam i posiekałam warzywa na sałatkę, a w międzyczasie wstawiłam wodę na zieloną herbatę. Zabrałam swój posiłek do salonu, gdzie na kanapie jadłam powoli, delektując się każdym kęsem. Po śniadaniu sprzątnęłam  naczynia i oparłam się o blat. Co by tu dzisiaj porobić? Była dopiero 8, więc słońce za oknem nie świeciło jeszcze zbyt wysoko. Dzień zapowiadał się na bezchmurny i pełen złocistych promieni. Powolutku i niespiesznie podeszłam do okna i uchyliłam je. Moją twarz owiał przyjemny , ciepły wiatr. Aż chciało się wyjść na zewnątrz. Zastanowiłam się przez chwilę i do na myśl nasunął mi się rower i sztalugi. Powędrowałam szybko do szafy, w której trzymałam niewielkie sztalugi i czyste płótna. Zgarnęłam je i umieściłam w specjalnej torbie. Z szuflady w błękitnej komodzie zdobionej malutkimi różyczkami, odnalazłam akwarele. Spakowałam je do płóciennej torby i dorzuciłam jabłko i butelkę wody mineralnej. Zamknęłam drzwi i zeszłam przed blok, gdzie w stojaku na rowery, czekał mój biały. Włożyłam torbę z przekąską do koszyka z przodu, natomiast sztalugi umieściłam na bagażniku z tyłu. Wsiadłam i ruszyłam w kierunku jakiejkolwiek zieleni. Jadąc mijałam nowoczesne miasto, które spokojnie bytowało pod łukiem niewidzialnej kopuły. Każdy jednak był świadomy, że żyje w zamkniętym środowisku, odciętym od zwykłej rzeczywistości. Czy mi to przeszkadzało? Chyba niespecjalnie. Póki mogłam poznawać świat i jego tajemnice z tą samą możliwością, co poza kopułą, nie miałam żadnych żalów, że nie mieszkam gdzieś w nieznanym świecie. Będąc realistką a przy tym w miarę inteligentną osobą wiedziałam, że walka z naukowcami i ich wymysłami na takich ludzi, jak ja, nie ma sensu. Głęboko wierzyłam, że tworząc ten ośrodek ktoś miał na myśli wyższe cele niż zwykły eksperyment. Możliwe, że chcieli poznać bliżej osoby, które posiadały Arcany, albo po prostu uchronić zwykłych ludzi od naszych mocy. Tego nie wiem, ale jestem pewna, że nie mam się tym co przejmować. Jest jak jest i nic tego nie zmieni. Zjechałam ze chodnika na piaszczystą ścieżkę, która wiła się między dorodnymi dębami. Poprzez zielone liście drzew przebijały się urocze promyki słońca w świetle, których wesoło tańczyły drobinki kurzu i różnych pyłków. Poczułam chłodniejsze powietrze. Zbliżałam się ku akwenowi wodnemu, który zapewne miał imitować naturalne jezioro. Całkiem nieźle odgrywał są rolę, gdyż jego błyszcząca tafla zachwycała swoją wielkością, a linia brzegowa była pełna różnorodnych gatunków roślin. Gdzieniegdzie można było dostrzec piękne łabędzie pławiące się w kąpieli słonecznej. Idealne miejsce, które można uwiecznić na niewielkim pejzażu wykonanym akwarelami. Odnalazłam zacieniony fragment brzegu, który porastała gęsta trawa, pełna niewielkich stokrotek i żółtych mniszków lekarskich. Odciążyłam swój rower z bagaży i ustawiłam sztalugi. Nałożyłam na nie płótno i wyjęłam akwarele oraz zestaw pędzli. Zmierzyłam wzrokiem przestrzeń wokół siebie i zaczęłam malować. Zajęcie to pochłonęło mnie bez końca. Każdy najmniejszy ruch pędzla był przemyślany i pełen precyzji. Kolory same tańczyły w mojej głowie, mieszając się i tworząc magiczne barwy natury. Kiedy na moim obrazie widniała już spora część jeziora, przysiadłam na chwilę w cieniu by przegryźć jabłko i napić się wody. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale na pewno już po 12, gdyż słońce świeciło wysoko na nieboskłonie. Gdzieś niedaleko mojego roweru, zaszeleściły krzaki, z których po chwili wyłonił się jakiś mężczyzna. No właśnie, płeć męska to jedno wielkie zło. Zawiesiłam na nim nienawistne spojrzenie. Był młody, ale przez podarte ciuchy, które wyglądały jak łachmany i gęstą brodę, wyglądał na dużo starszego. Zbliżył się do mnie i spojrzał ciemnymi ślepiami na mnie.
-Dawaj co masz, a jak nie to inaczej pogadamy. – Jego wzrok był szalony, a z rękawa wysunął się nóż.
-Od kiedy jesteśmy na ty? – Zmarszczyłam brwi i nie zważając na to, że facet może być niebezpieczny zastosowałam na nim jeden z chwytów, w ułamku sekundy powalając go na ziemię. Wyrwałam mu  nóż z dłoni i rzuciłam daleko przed siebie, gdzie z cichym pluskiem wylądował w toni wodnej. Odwróciłam się z powrotem w kierunku tego paskudnego osobnika, ale on już uciekał, gdzieś w głąb krzaków. Machnęłam na niego ręką i powróciłam do malowania. Upłynęło kolejne parę godzin, kiedy wreszcie skończyłam swój pejzaż. Byłam z niego w pełni zadowolona. Skończywszy musiałam odczekać jeszcze trochę, by farba przeschła i w tym czasie  posprzątałam swoje akcesoria. Spojrzałam ostatni raz na piękno zbiornika wodnego i ostrożnie zapakowałam płótno do torby. Umieściłam wszystko z powrotem na rowerze i postanowiłam się przejść wzdłuż brzegu, prowadząc rower. Nagle usłyszałam dziewczęcy głos, który brzmiał niepokojąco. Jakby coś się złego działo. Oparłam swój jednoślad o drzewo i pobiegłam w kierunku, z którego dochodził dźwięczny głosik. Po chwili ujrzałam uroczą, drobną dziewczynę o bladej cerze z długimi, czarnymi włosami. Naprawdę śliczna. Ale  jej delikatne rączki były brutalnie ściskane przez obrzydliwe łapy tamtego szaleńca, któremu wcześniej spuściłam łomot. Moje oburzenie sięgnęło zenitu.
-Ej ty! – Wydarłam się. – Puszczaj ją jeśli życie ci miłe!
-O kurwa! Znowu ten babsztyl! – Pociągnął za sobą biedne i słabe dziewczę. Ruszyłam biegiem w ich kierunku. Dopadłam do łachów tego szaleńca i odepchnęłam go do tyłu. Efektownie wylądował na swoich brudnych czterech literach. Dopadłam do niego i zaczęłam go okładać pięściami po twarzy. Próbował się bronić, ale nieskutecznie. Później podniosłam go z ziemi i sprzedałam kopa z półobrotu.
-Uciekaj i spróbuj tylko dotknąć jakąś dziewczynę, a pożałujesz tego! – Spojrzałam na niego wściekła. Szarpnęłam go za poły brudnej bluzy i popchnęłam, by zszedł mi z oczu. Poszedł sobie, masując się po boku i cicho pojękując. Odwróciłam się do dziewczyny, ale jej nigdzie nie było. Nagle dostrzegłam, jak szybkim krokiem  oddala się od miejsca, w którym przed chwilą była. Dopadłam szybko do roweru , wsiadłam i ruszyłam za nią. Po chwili zajechałam jej drogę.
-Nic ci nie jest? Ten obleśny typ to jakiś wariat… - Prychnęłam i spojrzałam na nią z troską.
[Riruka?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz