sobota, 8 października 2016

Od Hazel - Do Azusy

Jakieś 2 tygodnie temu w moje ręce wpadł program tutejszej opery. Zachęcona obiecującymi premierami baletowymi, kupiłam bilet na jedną z nich. Było to „Jezioro łabędzie” w całkiem nowej odsłonie. Jak dokładnie będzie to wyglądało? Dowiem się dzisiaj, już za jakieś 2 godziny. Aktualnie właśnie czyniłam niezbędne przygotowania do wyjścia. Wykąpałam się, umalowałam delikatnie oczy, pociągnęłam usta czerwoną szminką, upięłam włosy w kok i założyłam elegancką suknię w kolorze rubinowym. Po tych przygotowaniach ruszyłam w swoją krótką podróż. Okazały gmach opery oślepiał swoim przepychem. Weszłam do olbrzymiego holu, gdzie pełno było marmuru i złota. Wszystko ociekało bogactwem . Widać, że naukowcy zadbali, by takie wyjątkowe miejsce trzymało poziom. Znajdowało się tutaj niewielu ludzi, aczkolwiek wyglądali oni na szczerze zainteresowanych nadchodzącym spektaklem. Po upływie paru dobrych minut wreszcie można było zająć swoje miejsca na widowni. Siedziałam na balkonie skąd rozciągał się niezwykły widok na całą długość sceny. Zgasły światła i blask jupiterów oblał deski parkietu. Wybiegły pierwsze tancerki i tancerze. Główne miejsca zajmowali soliści. Okazało się, że to nie klasyczny balet, którego jestem fanką, ale taki zmodyfikowany, nowoczesny. Cała historia zaczerpnięta z „Jeziora łabędziego” była przeistoczona w realia obecnego wieku. Podobało mi się, ale kiedy nastąpiła pierwsza przerwa z ulgą opuściłam swoje miejsce. Z chęcią sama bym potańczyła. Tylko balet klasyczny. Bez żadnych udziwnień. Prostota i harmonia ruchów. To najbardziej pociągało mnie w tym szlachetnym tańcu, który tak wiele wymagał od ludzkiego ciała. Powróciłam z lekkim westchnieniem na kolejną część tej nowoczesnej sztuki. Nadal nie zachwyciła mnie ona tak bardzo, jak oczekiwałam. Aby móc uważać jakieś przedstawienie za naprawdę godne polecenia potrzebowałam, by oczarowało mnie już w pierwszych minutach, a tutaj tego nie było.  Zawiedziona opuściłam przepiękny gmach opery. Ruszyłam powolnym krokiem w kierunku swojego domostwa. Mijając przeróżne wystawy sklepowe, które lśniły jedynie od odbitego w szybie blasku księżyca, zdałam sobie sprawę, że jest już dość późno. Na pewno jakoś koło północy. Sztuka była długa. Trwała chyba z 3 godziny bez dwóch 20-minutowych przerw. Wbiłam wzrok w chodnik. Mam nadzieję, że nic się nie wydarzy. Usłyszałam podniesione głosy parę metrów ode mnie. Uniosłam wzrok. Przede mną było jakichś 5 podejrzanych mężczyzn.
-Ej laseczka! – Jeden z nich mnie dostrzegł. – A skąd to się wraca taką późną porą?
-Patrzcie jak się odstawiła! – Z tej odległości można było wyczuć od nich woń alkoholu.
-Może to jakaś dziwka? – Wszyscy zarechotali głośno. – Chyba ekskluzywna.
-Coś ty powiedział?- Spytałam cicho lodowatym głosem. No nikt bezkarnie nie będzie mnie nazywał panią lekkich obyczajów.
-Dziunia, chodź zabawimy się! – Brzydki chłopak o przetłuszczonych włosach wyciągnął do mnie rękę. Wyglądał jak ćpun.
-Dziunia?! – Wrzasnęłam i chwyciłam jego rękę, przyciągnęłam go ku sobie i sprzedałam mu cios z łokcia prosto w brzuch. Zachłysnął się, więc poprawiłam to i podcięłam jego splątane pijacze nóżki, a on wylądował na ziemi. Ustawiłam się w bojowej pozie.
-Który się jeszcze odważy? – Warknęłam.
-Ja! Ostra jesteś! Takie lubię. – Drugi koleżka napatoczył się moje okolice. Od razu kopnęłam go z półobrotu i wyprowadziłam lewy sierpowy a następnie prosty. Rozwaliłam mu twarz, a sobie rozdarłam sukienkę… Świetnie. Teraz moje prawe udo prezentowało się nagą skórą w świetle księżyca.
- Co za wariatka… - Pan, który nie został jeszcze poturbowany wraz z dwoma pozostałymi zrobili obrót na pięcie i zniknęli w jakimś ciemnym zaułku. Otarłam kropelki potu z czoła i chciałam ruszyć w dalszą drogę do domu, kiedy  przede mną pojawił się jakiś wysoki mężczyzna o miętowych włosach i rubinowych oczach. Nie wiem, czemu ale skojarzył mi się z takimi gigantycznym pajacem dla dzieci, który wyskakuje z pudełka. Niby głupkowaty, ale jednocześnie przerażający. Zmierzyłam go wzrokiem. Ruszył prawą ręką, więc  ja natychmiast wymierzyłam mu lewy prosty. Ten jednak chwycił mocno moją szybującą pięść i jednym zwinnym ruchem wykręcił lewe ramię, tak że stałam tyłem do niego. Szarpnęłam się mocniej.
-Puszczaj! – Warknęłam. Miałam już dość na dzisiaj tych atrakcji.

[Azusa?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz