niedziela, 7 sierpnia 2016

[Event #1] Od Hyou - Do Natsume

 Nikt nie powiedział, że Arcany to wybawienie dla ludzkości. W zależności od nosiciela mogą one albo szkodzić, albo w jakimś stopniu przyczyniać się do czynienia postępów w nauce i technologii. Mimo wszystko życie pod kopułą nie zawsze należy do łatwych i gdyby nie patrzeć na swoje ponadprzeciętne umiejętności, wszystko wyglądałoby prawie tak, jak wcześniej. Pominąć fakt, że wspomnienia są tylko mgłą w ciemnych czeluściach naszych pamięci. Wszyscy zostaliśmy ich pozbawieni, ale znajdą się osoby, które niespecjalnie żałują... cóż, bo nie można żałować czegoś, czego się nie pamięta. Oczywiście jesteśmy zróżnicowani tak, jak i nasze Arcany, tylko, że pod względem charakteru. Zmierzam do tego, że nie każdy z nas pogodził się z życiem pod kopułą i znajdą się wyrzutki chcące za wszelką cenę się uwolnić i prowadzić całkiem normalnie życie, które – z wielu perspektyw – nigdy takie nie będzie. Niektórzy z nich są jak dzieci: bawili się patykami w lesie i teraz myślą, że są w stanie powalić dzika. Gorzej, gdy „Szczęściarz” umiłował już sobie życie na wolności, a technologia, Sigmy oraz naukowcy zawiodą... wówczas może stać się coś, do czego nie powinno dojść.
 Te refleksje były owocem snu. Kiedy tylko otworzyłam oczy, wszystkie słowa dryfujące niegdyś w otchłani mojego umysłu, stały mi w zasięgu wzroku. Wydawało się, że mogę pomachać ręką w powietrzu, a to wszystko zniknie tak szybko, jak się pojawiło. Gdy pierwsza zapowiedź świtu nadała niebu ciemnoniebieską barwę, zmusiłam się do uniesienia górnej partii ciała. Następnie rozciągnęłam ręce oraz usłyszałam charakterystyczny i nieprzyjemny dźwięk pękających kości. Przesuwając nogi po zmiętym prześcieradle, pozwoliłam, by zawisły one nad zimnymi panelami. Światło wynurzającego się zza horyzontu słońca rzucało ostry blask przez niezasłonięte okna, sprawiając, że wszystko wyglądało jasno i wyraźnie – biurko, które stojąc pod oknem pokryte było różnymi syfami. W końcu, ignorując wszystkie bodźce zewnętrzne, wstałam na równe nogi i wygładziłam zmięty od spania szlafroczek, od razu zastanawiając się nad tym, jak ja do cholery wstałam tak wcześnie. I wtedy stłumiony miękkim materiałem rękawów dźwięk dotarł do moich uszu. Nie był to zwykły budzik, a denerwujący i niezwykle rozbudzający. I znowu te gnidy z ośrodka się dobijają... Uniosłam rękę do góry i zanim udało mi się odczytać wiadomość z zegarka – znaczy to przypominało zegarek – obserwowałam, jak cienki rękaw szlafroka bezwładnie opada do dołu. Po dokładnym przyjrzeniu się wyrytym pikselami cyfrom, zakodowałam, że mam niezwłocznie udać się do głównego budynku. Pierwsze odczucie, które mnie ogarnęło to małe zdenerwowanie. Kolejna misja, jakiej konsekwencje będę znać dopiero, kiedy ją ukończę? Ostatecznie oprócz lekkiej kurwicy doznałam także kilku uścisków w żołądku. Im więcej myślałam, tym bardziej ból nasilał się i stawał nie do zniesienia. Jednak rozkazy rozkazami, musiałam się podporządkować, a jestem przekonana, że nawet, gdybym próbowała się jakoś buntować, skończyłoby się tak, jak oni chcą.
 Zerwałam się do chodu i przechodząc drogą, spenetrowałam szafki w poszukiwaniu ubrań. Robiłam to codziennie, więc ten schemat nie był trudny do zapamiętania. Zanim wyszłam z łazienki minęła kolejna godzina, a ja dobrze wiedziałam, że naukowcy nie lubią czekać. No skoro tak bardzo mnie potrzebują, to nic im się nie stanie, jeśli pojawię się kilka minut później, prawda?
 Ostatecznie wyszłam z apartamentu pachnąca i lśniąca, rozkoszując się całkiem ładną pogodą. Aura w postaci niewidzialnego, ciepłego powietrza oplatała moje ciało niczym mgła i jak gdyby była ona czarem, sprawiała, że nabrałam całych pokładów siły oraz energii. Wiatr, który stał się prawie że nieodczuwalnym powiewem, szarpał nieznacznie moje białe włosy w różne strony. Po jakimś czasie skrętów w lewo i w prawo, znalazłam się przed bardzo znanym mi budynkiem. Jak na zawołanie, w mojej głowie pojawił się obraz wspomnień, kiedy to z Sorą wychodziłyśmy tymi drzwiami, które teraz stoją przede mną. Bez zbytecznych gestów, po prostu pociągnęłam za klamkę i schodami wdrapałam się na wyższe piętro. Mimo że wieżowiec był niemal wystawiony na działanie promieni słonecznych, w pomieszczeniu, w którym się po chwili znalazłam panował istny mrok, przerwany jedynie palącym się nad biurkiem światłem. Nie zamierzałam siadać; po prostu stanęłam kilka metrów przed meblem i czekałam na to, co zostanie przede mną ujawnione. Ledwo kątem oka dostrzegłam spowitego cieniem kapitana plutonu B, aż usta naukowca utworzyły się. Zanim jakiekolwiek słowo się z nich wydobyło, usłyszałam tylko niewyraźne odchrząkiwania, które w połączeniu z tkwiącą w gardle flegmą tworzyły nieprzyjemną dla ucha symfonię.
 – Nie mam zamiaru czynić tego spotkania dłuższym... – zaczął – sprawa jest jasna. Pewnie wiecie, że poza ośrodkiem znajduje się jeszcze wiele niezidentyfikowanych Arcan albo niemożliwych do złapania. Stwierdziliśmy, że obecna ilość Sigm, Delt oraz Thet nie jest w stanie wyeliminować z gry tego człowieka.
 – Człowieka? Jakiego? – Odezwał się kapitan, jakby wyrywając ode mnie te pytanie. Nie myślałam tylko nad tym, co miał nam do powiedzenia naukowiec, ale... gdzie jest Leo? Gdzie są inne Sigmy? Te pytanie pozwoliłam sobie zostawić na później, ale nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne zdziwienie. Zanim mój towarzysz, którego zresztą imienia nie znałam, zdążył wymówić kolejne słowa, starszy mężczyzna uniósł dłoń w geście „nie przerywaj” i ponownie zaczął tłumaczyć:
 – Nazywa się Vasquez Lacroix, jest nielegalnym handlarzem broni oraz posiadaczem jednej z dosyć niebezpiecznych Arcan, której niestety...  – ściągnął brwi, po czym zdjął okulary – nie udało nam się zidentyfikować i przypisać do jednej z podgrup, na jakie można dzielić Arcany.
 – Co? Takie informacje mają nam pomóc? – zapytałam. Myśleli, że będziemy płacić za ich błędy? Rozumiem, że od tego jesteśmy, ale czasami jakieś wynagrodzenie za wieczną służbę też by nam się należało. Chociażby słowne „dobrze się spisaliście”. Przerwawszy myślenie, mężczyzna znów posłał te swoje wymowne, lekceważące spojrzenie.
 – Stwierdziliśmy, że nie jest to ani Arcana Naturalna, ani sztuczna, ani żadna inna. Nie jest to też Omicron. On czuje, myśli oraz może się porozumiewać, co sprawia, że jesteśmy bezsilni. Do tej pory udało nam się ustalić tylko tyle, że jest to młody mężczyzna mierzący 185 centymetrów wzrostu, nosi czarną maskę na twarzy, a jego oczy są złote. Pochodzi z Francji, a japońskim posługuje się bardzo rzadko i raczej nie dogadacie się z nim w... ten sposób. Jest bardzo zwinny, szybki i wyróżnia się umiejętnościami dorównującymi szóstej randze. Ma wokół siebie dużą ilość ludzi, broni. Ponadto jest doskonałym strzelcem. O jego Arcanie wiadomo tylko tyle, że wywołuje ona strach, potęguję lęki i fobie ludzi, co czyni go prawie niezniszczalnym. Reasumując, nazwaliśmy go „Projektem X” – zakończył teatralnym westchnieniem.
 Z mojej perspektywy wygląda to na grubszą sprawę. Wypuszczą nas w teren, nie dając choćby wskazówki na to, gdzie możemy zacząć szukać? To dla mnie niepojęte, ale wiedziałam, że nie mogę tego zwyczajnie zignorować.
 – I co, mamy iść we dwójkę? Wyjdziemy gęsiego? – zapytałam, pakując w te pytanie tyle sarkazmu, ile wlezie. – Poza tym są jakieś szczegóły o tej Arcanie, które jednocześnie mogą ułatwić nam zadanie?
 – Co do pierwszego... za chwilę do tego dojdę. I tak, mamy szczegóły, i gdybyś tylko przestała kłapać jadaczką, powiedziałbym, co mam na myśli. – Przewiercił mnie wzrokiem, a ja ledwo powstrzymałam się, by nie zrobić czegoś równie złośliwego. – Jeśli chodzi o Arcanę... nazywają go Wężem – Hebi, ponieważ widzi w ciemności. – Wtedy wybuchłam ledwo kontrolowaną eksplozją ściszonego chichotu, zwabiając na siebie wzrok wszystkich obecnych.
 – Kontynuuj.
 – Widzi w ciemności i może wykorzystać to przeciwko wam – dodał.
 – Też mi motywacja – podsumował kapitan, w końcu ruszając się z miejsca. Ostatecznie tylko wykonał kilka kroków, po czym wrócił na miejsce.
 – Żadnego punktu odniesienia? – Pozwoliłam sobie zignorować drażniące mnie myśli.
 – Zaczniecie w tym mieście. – Nim się zorientowałam, naukowiec pokazał mi mapę, na której czerwonym szlakiem zaznaczone było pierwsze miasto.  – Niestety nie mamy więcej wskazówek. Wiemy tylko, że musicie przejść przez to miasto i ruszyć do kolejnego.
 – Nie sądzisz, że to za dużo na dwie Sigmy? – W tym momencie pytanie skierowałam do nieznanego mi przedstawiciela Sigm, przy okazji monitorując go wzrokiem.
 Wydawało mi się, że spędziłam w tym pomieszczeniu godzinę. Tymczasem to było raptem piętnaście minut, które zwiastowały tylko kolejną masę niewyjaśnionych zagadek oraz prób krwi i potu. Gdy skąpana w nerwach miałam ochotę zaprotestować – bo przecież we dwójkę w życiu sobie nie poradzimy – powietrze wypełniło się uspokajającymi słowami starszego mężczyzny [...]

(Natsume?)

[1343 słowa]

1 komentarz:

  1. Post przeczytałam dwa razy dokładnie i nie doszukałam się żadnych błędów stylistycznych, ortograficznych czy interpunkcyjnych (ale żeby nie było - profesjonalistą też nie jestem i mogę coś przeoczyć). Wprowadzenie jest dobrze opisane, ale jak na razie nic się nie dzieje (no bo czego można się spodziewać po wstępie? xD. Do tej pory nie mam się do czego przyczepić, ale moim zdaniem trochę za dużo posta poświęciłaś na samo wprowadzenie Hyou.

    OCENA - 9,5/10
    +1 punkt dla każdej aktywnej postaci za piękne planowanie na dysku google ^^

    OdpowiedzUsuń