środa, 6 lipca 2016

Od Aryi - Do Leo

Krzyknęłam upadając na trawę. Ręką i kolanem zaryłam o kamienie, zdzierając swoją delikatną, bladą skórę. Uniosłam delikatnie dłoń, z której ściekała wąska stróżka, ciemnej, czerwonej krwi. Z trudem się podniosłam, byłam już zmęczona tym uciekaniem… nie rozumiałam co właśnie się tutaj działo. Jeszcze parę godzin temu normalnie rozmawiałam ze swoimi znajomymi, kiedy przyszli oni i coś mi się stało… ja ich zraniłam. Lindow`a…Lucy i Gweny… nie wiem co teraz z nimi się dzieje, ale spodziewam się najgorszego. Stojąc już na swoich trzęsących się nogach, odchyliłam się do tyłu i zaczęłam wrzeszczeć. Wrzeszczeć i płakać równocześnie, bałam się jak nigdy dotąd. Zamierzałam się uspokoić, chwilę o wszystkim pomyśleć, jednak nie mogłam. Oni już biegli, słyszałam ich krzyki i rozkazy, miałam się zatrzymać. Nie chciałam, nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego.
- Nie… NIE! – krzyknęłam i zaczęłam uciekać.
Przebiegłam tak naprawdę może z dwadzieścia metrów kiedy coś wystrzeliło w moim kierunku, zwalając mnie z nóg. Przez chwilę po moim ciele przebiegały malutkie, niebieskie iskierki które delikatnie mnie parzyły. Kiedy jednak zniknęły, dobiegł do mnie niesamowity ból. Wrzasnęłam z bólu, kryjąc twarz w dłoniach i wykręcając się jak konająca dżdżownica. Jakiś mężczyzna podszedł do mnie, starając się podstawić mnie na nogi.
- No wstawaj, już!
Czemu traktują mnie jak zwierze… jak coś okropnego, ja nie jestem zła. Ja nie chciałam nikomu zrobić krzywdy, nie chciałam. Zanim zaczęłam uciekać wspominali coś o jakimś ośrodku… nie chcę nigdzie iść i nie pójdę. Zaczęłam się szarpać z mężczyzną, który zrezygnowany po chwili mnie puścił. Poleciałam do tyłu, plecami uderzając o pień drzewa. Kilku z nich zaczęło się śmiać ze mnie, mi jednak nie było do śmiechu. Łzy zaczęły spływać po moich zaczerwienionych policzkach, a następnie skapywać na podgnitą trawę.
- Dlaczego? – zapytałam płacząc a na mojej twarzy zaczęło powstawać coś w stylu skorupy? A może zbroi? To samo po chwili zaczęło się dziać z resztą ciała, na ten widok mężczyźni dobyli broni. Co prawda wiedziałam, że nie zabiją mnie nią a jedynie ogłuszą, ale i tak wystraszyłam się. – Zostawcie mnie, proszę…
Nie chciałam ich prawie zabić, to oni mnie do tego potem zmusili.
~
Usiadłam na łóżku, sięgając na pustą ramkę na zdjęcia. Przez chwilę wpatrywałam się w nią tak, jakby rzeczywiście widniało w niej jakieś ważne dla mnie zdjęcie. Nic takiego jednak tutaj nie posiadałam, jedyne obrazki jakie tutaj miałam, to te które zostały tutaj przyniesione przed moim przybyciem. Jakieś kwiatki, drzewa i ptaki czyli typowe malunki które posiada praktycznie każdy. A przynajmniej tylko się tak domyślam. Odłożyłam ramkę na małą komodę wstając z łóżka, zazwyczaj budziłam się wcześniej. Minęła już godzina 9 a ja nadal byłam śpiąca i niesamowicie mnie korciło, żeby dalej się położyć. Powstrzymałam jednak tę nieczystą chęć i postanowiłam wziąć szybki prysznic na rozbudzenie. Wzięłam ze sobą jakiś czysty, suchy ręcznik, ubranie na zmianę i co… resztę znajdę już chyba w łazience. Wchodząc do brodzika, przez chwilę przypatrywałam się swojemu nagiemu ciał, ponieważ nie czemu specjalnie poświęcać uwagi, szybko odkręciłam prysznic. Ciepła woda muskała moją skórę, przepłukując brudek i pot który zdążył się wytworzyć przez noc pod cieplutką kołderką. Nie myłam się tak długo jak wieczorem, ale nawet tak krótki prysznic zdążył mnie rozbudzić. Wytarłam się, rozczesałam włosy i ubrałam się w przylegające, czarne spodnie i luźną białą bluzkę (nie wspomniałam o majtasach… to czy ma czy nie, możecie sprawdzić He He He He) teraz pozostało tylko ubrać czarne trampki i teoretycznie mogę wyjść na spacer. Spryskałam się tylko wcześniej jakimiś delikatnymi, kwiatowymi perfumami i założyłam srebrną bransoletkę. Byłam już w ośrodku od okrągłego miesiąca, a nadal nie zdążyłam nikogo poznać, nie powiem, że nie było mi z tego powodu przykro. Nienawidzę samotności, źle się z tym czuję więc chyba wypada do kogoś zagadać, nawet jeśli wiąże się to z moim zejściem na zawał. No nic. Wychodząc zamknęłam za sobą drzwi na klucz, który schowałam do małej czarnej torebki przerzuconej przez moje ramię. Zbiegłam szybko po schodach i już byłam na zewnątrz, pogoda dzisiaj była całkiem słoneczna co nie zbyt mi się podobało, no ale trudno. Udałam się do parku, ponieważ to tam zazwyczaj było najwięcej osób. Zazwyczaj, bo teraz nikogo tam nie było. No trudno, to przynajmniej będę miała chwilę dla siebie… usiadłam na biednej, samotnej ławce i podkuliwszy nogi przymknęłam oczy. Może jednak się zdrzemnę?
 - Halo? Żyjesz? – ktoś dźgnął mnie w policzek.
Otworzyłam rozespana swoje oczy, wokół było już ciemno… przespałam cały dzień na ławce? A przede mną stała jakaś postać, dokładniej mówiąc chłopak. Wpatrywałam się w niego przez chwilę zwyczajnie, jednak po chwili wystraszona prawie się wydarłam. Zerwałam się na nogi, jednak zbyt szybko bo poleciałam na chłopaka wywracając i jego i siebie na chodnik.

(Leo? Zdarte kolana cz. 2)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz