wtorek, 28 czerwca 2016

Od Sory

Te całe nasze treningi, które odbywały się prawie codziennie to była jakaś kpina. Skoro mieliśmy uczyć się pracować w grupie to na jaką cholerę na czas treningu rozdzielali nas i stawiali przeciwko sobie. Chowanie się między budynkami i wyskakiwanie na członka własnej drużyny było dla mnie czymś naprawdę niezrozumiałym. Naukowcy to stworzenia, które były dla mnie większą zagadką niż te wszystkie osoby posiadające tajemniczą magiczną moc. Każde nawet najmniejsze nawiązanie z nimi kontaktu i tak ukończyłoby się fiaskiem, więc żadne z nas nawet nie próbowało zapytać ich co mają na  celu tego typu walki. Czyżby ostrzegali nas przed tym, ze pewnego dnia możemy stanąć na przeciwko sobie krzyżując miecze? Podejrzewam, że gdyby właśnie tak to się skończyło to z Rimear mało co by zostało.
-Sora! Sora Carter! - usłyszałam głos dobiegający zza ściany budynku, o które właśnie w tym momencie się opierałam. Był to kobiecy, słodki głosik, kompletnie odmienny niż mój. Swoją droga to mój głos niektórym mógł się wydawać jako męski, ale jakoś nie specjalnie mi to w tym momencie przeszkadzało. Znałam właściciela tego dźwięku, mimo to nie łączyły mnie z nią żadne bliższe relacje niż tylko koleżeństwo. Wyszłam zza rogu właśnie w tym momencie kiedy ona miała koło mnie przejść. Niespodziewanka!....Czy coś.
-Naukowcy stwierdzili, że jako iż jesteś w przeciwnych drużynach to być może nie będziemy się wygłupiać tak więc .... powiedzieli mi tylko tyle, że... - chyba nie zamierzała prędko przestać gadać, bo jej monolog trwał z jakieś 10 minut i dowiedziałam się z niego tylko tyle, że po mieści grasuje Alfa (a przynajmniej taka była ocena sytuacji), która niszczy wszystko dookoła jak tylko ktoś chce do niej podejść. Innym słowem Naukowcy znaleźli sobie swoje tarcze, które będą wykonywały za nich brudną robotę i ewentualnie dadzą się zabić za nich, bo przecież oni są dużo ważniejsi.
-...Czyli mamy ją...lub go... po prostu złapać? - zapytałam stojąc do niej bokiem i zerkając w jej stronę kontem niebieskiego oka. Najpierw zrobiła nieco zdziwioną minkę, no bo tak w sumie nie za bardzo ją słuchałam przez cały ten zacny monolog, wychwytywałam tylko najważniejsze informacje. Przytaknęła mi po kilku dłuższych minutach, oznajmiając dodatkowo, ze to coś to wysoki chłopak o włosach czerwony jak ogień i rogach jak u diabła. Może być ciekawie, nie powiem, jeżeli oczywiście wypuszczenie dwóch kobiet jest w tym momencie bezpieczne dla nas samych.
[...]
Jeden z głównych naukowców kazał nam się zgłosić do biura. Nie było to dla nas nic nowego, bo często byliśmy wzywani na tak zwany "dywanik", jednak naturalne Arcany... Alfy, Bety, Gammy i Omegi nie miały tam wstępu. Zegarki...albo bardziej jakieś przenośne urządzenia wyglądem przypominające trochę zegarki, a trochę telefon pozwalały nam wchodzić do miejsc zakazanych dla większości. Stawiłyśmy się tam prawie że natychmiast, jednak nasze tempo było... powolne. Nie specjalnie chciało nam się iść za teren ośrodka i wykonywać brudną robotę za naszych "oprawców". Stojąc sobie tak w bardzo ładnie urządzonym, głównym pokoju tych wyżej postawionych naukowców, przez pewien czas stałam i czekałam, aż oni dokonają wszelkich przygotować. My nie musiałyśmy zabierać ze sobą kombinezonów, które chroniły by nas przed kulami i innych takich rzeczy. Spokojnie byłybyśmy w stanie tego uniknąć, nie jesteśmy już amatorami jeśli chodzi o walkę, a przynajmniej tak nam się zdawało. W pewnym momencie do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze, stwierdzając, że to i tak mnie nie dotyczy nawet nie mialam zamiaru sie odwrocić. Jak widać popełniłam błąd, gdyż osobą, która weszła do biura był....
-...Dziadek? - zapytałam bardzo cicho nie ukrywając zaskoczenia. Starzec lekko łysawy i z siwą brodą przechodząc zmierzwił delikatnie moje białe włosy. No tak... nie każdy tutaj wiedział, że jestem wnuczką założyciela, a mnie też nie było to na rękę ze względu na całkiem inne przywileje.
-Coś taka zdziwiona? Rzadko tutaj zaglądasz więc mnie nie widujesz, chociaż ty dużo też się nie zmieniasz. Twój wygląd sprawia, że traktuje cie jak własną córkę tylko.. - oznajmił mi ochrypniętym głosem siadając sobie spokojnie w fotelu naprzeciwko mnie. Wskazał palcem na miejsce między moją szyją a brzuchem co sprawiło, że bardziej naciągnęłam czarny płaszcz i stanęłam bokiem, żeby czasem nie patrzył na coś na co nie powinien. Boże taki stary a taki bezpośredni i nieprzyzwoicie szczery.
-Oh już się tak nie zakrywaj. Po prostu w porównaniu do swojej matki, masz nieco więcej do pokazania. - machnął kilkakrotnie ręką następnie wskazując nam broń naładowana strzałkami usypiającymi. To serum, które się w nich znajdowało nie tylko usypiało, ale też wymazywało wszelkie wspomnienia związane z światem zewnętrznym. Podobno można je sobie przypomnieć tylko po ujrzeniu tych samych rzeczy, albo tych samych sytuacji. Moje wspomnienia nie były wymazane przez co doskonale pamiętałam wszystko co miało miejsce w przeszłości, tylko nie wiem czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
-Skoro twarz i urodę odziedziczyłaś po matce, to co chowasz w swoich majteczkach, Carter? - teraz odezwał się kolejny męski głos stojący z brzegu. Nie widziałam go wcześniej może właśnie dlatego, że stał w najgłębszych czeluściach biura. Chował się czy czekał na swoją kolej. Raphael Malavine, największa zakała Sigm jaka istnieje, czarna owca, której nikt nie lubi jednak.... nikt jej nie dotknie bo jest równie silny co my wszyscy. W jednej chwili wypuściłam spokojnie powietrze z ust, zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam: kilkoma spokojnymi krokami podeszłam do blondyna. Najpierw patrzyłam przed siebie, czyli w jakiś punkt na jego klatce piersiowej, ale już za chwile uniosłam wzrok łapiąc chłopaka za kołnierz koszuli. Stal przy ścianie więc uderzenie go plecami o płaską powierzchnię... nie było jakoś specjalnie trudne. Zbliżyłam się na dość niebezpieczną odległość jak do takiego zboczeńca, a następnie ściągnęłam go na wysokość moich oczu.
-Może to sprawdzisz, Malavine? - prychnęłam cicho dokładnie obserwując jego reakcję. Nie bał się mimo, że moje spojrzenie nie należało do tych najmilszych. Uśmiechał się tak jak zawsze, ale chyba odpuścił gdyż tylko pomachał głową i natychmiast wyrwał się z mojego uścisku.
-Już, już nie bijcie się! - Hyou bardzo szybko wbiegła między nas żeby zapobiec rozlewowi krwi. Współczuję jej z całego serca, że musi siedzieć z tym idiotą w Team'ie.... naprawdę. 
-Raphael będzie was osłanial w razie gdybyście sobie nie radziły, znaczy...
-On sam jest bardziej niebezpieczny niż ta Alfa. - oznajmiłam podchodząc do biurka i biorąc z niego broń. - Tutaj będzie bardziej... kontrolowany, więc idziemy same. - nie patrząc nawet w stronę ciemnoskórego... po prostu wyszłam razem z moja białowłosą, kocią towarzyszką.

( Hyou? )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz